Pokusa smoleńskiej Norymbergi jest więcej niż realna. Nic tak bardzo i konsekwentnie nie irytuje mnie, jak polskie społeczeństwo.
Nie chodzi o to, że z równowagi od lat wyprowadza mnie ten idiotyczny romantyzm będący wypadkową mesjanizmu, winkelriedyzmu i innych koncepcji zakładających dogmat o nieomylności roli wielkiej, pokrzywdzonej Polski jako Chrystusa Europy. Nie jest to również historycyzm osadzony na rytualnym, corocznym onaniźmie zbiorowym wokół wydarzeń z 3 maja, 4 czerwca, 15 i 22 lipca, 1 oraz 15 sierpnia a także 1 września i w końcu 13 grudnia.
Nie chodzi nawet o zbiorowy fetysz grzebania w aktach i wykazywania, kto w czasach PRL był prawy i sprawiedliwy a kto był komuchem czy SB-kiem. Czy okrągły stół był sukcesem, czy zdradą. Nie ma to również nic wspólnego z fantazmatem II RP, jako urojonego w zbiorowej świadomości, idealnego wzorca państwowości i okładania się argumentami, czy obóz piłsudczykowski miał racje w sporze z obozem narodowo-radykalnym. Tym bardziej nie chodzi o oś konfliktu wokół wyższości Jagiellonów nad Piastami, czy przyczyny rozbiorów.
Przyczyną jednoznacznie negatywnej oceny „polactwa” jest dziedziczony przez nas gen warcholstwa i anarchii. To wieczne niezadowolenie, ta kontestacja zewnętrzna (źli sąsiedzi) i wewnętrzna (wojna polsko-polska) i ustawiczne wychodzenie przed szereg z przecenianiem swojego wpływu na bieg zdarzeń i wszechrzeczy. Ten brak zasad i wartości. Ta folwarczno- zaściankowa, wsteczna, przaśna mentalność z butami pełnymi słomy w tych Mercedesach czy Pendolino (nawet a może przede wszystkim) w dużych miastach. To zbiorowe poczucie pokrzywdzenia przez „innych” – Żydów, zaborców, Niemców, ruskich, postkomunistów a teraz eurokratów.
Szkoda moim zdaniem czasu i energii na przekonywanie tego społeczeństwa do istoty demokracji liberalnej opartej na trójpodziale władzy – a zwłaszcza wykazywania , że sądownictwo musi być niezależne i niezawisłe od innych władz. Demokracja nam uwiera, jakieś wybory na które i tak nikt nie chodzi, niejasny podział władzy, jakiś imposybilny Prezydent, Rząd, Sejm, które jeszcze muszą się porozumiewać, a do tego te elity prawniczo-sądowe, co to wszystko są w stanie zepsuć, bo zawsze wiedzą najlepiej. Nie tak wyobrażamy sobie rodzinny House of Cards, czyli Wielką Polskę.
Może my genetycznie potrzebujemy wodza, watażki, króla, który walczyć będzie o prawdziwą Polskę, który nie popuści zbrodni smoleńskiej i reparacji wojennych. Który pokaże kto był najbardziej w świecie pokrzywdzony a kto najmniej pomocy otrzymał? Który będzie się domagać tego żeby „Polska była Polską”. Który w końcu powie wprost „Make Poland Great again” w koszulce z burym czy innym ogniem. Do tego narodu i tak żadne racjonalne argumenty nie dochodzą i nigdy nie dojdą. Za to jak nóż w masło trafia do suwerena Jarosław Kaczyński, który stwierdza , że „nikt nie narzuci nam swojej woli z zewnątrz; nawet jeśli w pewnych sprawach będziemy w Europie sami, to pozostaniemy tą wyspą wolności, tolerancji, tego wszystkiego, co tak silnie było obecne w naszej historii. Cierpliwość, spokój, pewność, że mimo różnic zdań idziemy razem. To wszystko musi nam towarzyszyć, bo to zapewnia, że pewnego dnia będziemy mogli powiedzieć, że mamy IV Rzeczpospolitą, że Polska została naprawiona, że naprawa RP została zakończona, że mamy taką Polskę, której chcemy: Polskę sprawiedliwą, Polskę suwerenną, Polskę niepodległą i wolną. Zwycięstwo jest blisko, tylko musimy dalej, cierpliwie, z pełną determinacją iść do przodu”.
Idziemy zatem konsekwentnie do przodu. Co warte jest społeczeństwo, które zaraz zrobi ostatni krok do osiągnięcia sukcesu, zakończonego upadkiem ze sporej wysokości do ciemnego rowu, do którego światło nie dochodzi? Sadomasochizm, głupota, destrukcja – co nas charakteryzuje? Kto i dlaczego zrobił temu narodowi wiekopomną krzywdę, w postaci ulokowania nas między Niemcami a Rosja? Ludzie narracje „Kaczyńskiego” kupują, jak nie co 4 lata to i tak zbyt, w polskiej historii, często…
Jesteśmy beznadziejnym i głupim społeczeństwem. Nie potrafimy się uczyć na własnych fobiach i błędach z przeszłości i dążyć do postępu (w oparciu o zalążki posiadanego kapitału ludzkiego) w przyszłości… Nie zasługujemy na państwo, bo nie wiemy czym ono jest i czym powinno być. Tego społeczeństwa nie da się już skleić, nie ma ani czym, ani tak na prawdę po co.